Wybrałam się w piątek do Olsztyna na Kortowiadę. Mówię Wam, się działo, a działo. Koncerty (ja byłam na koncercie Oddziału zamkniętego i Myslovitz), imprezy, nocny powrót do domu po koncercie, śniadanie o 3 rano i spać. Kortowiada to juwenalia pełną gębą, że tak potocznie powiem. Po pierwsze więcej miejsca na koncerty i imprezy towarzyszące, bo Kortowo to ogromny kampus OGROMNEGO Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Ma to swoje plusy, bo przynajmniej jest się gdzie bawić i nie przeszkadza się tak bardzo mieszkańcom pobliskich bloków. Po drugie, bardziej zintegrowana brać studencka - zintegrowana między sobą, ale też identyfikująca się z wydziałem, na którym studiuje. Każdy może kupić koszulkę z logo wydziału, które wyłaniane jest w drodze konkursu. Ja widziałam logo Wydziału Kształtowania Środowiska i Rolnictwa: taki chudziutki kosiarz machający swoją kosą i napis "Wykosimy wszystkich". Albo logo kierunku Architektura Krajobrazu: AK 09 (bo z Kortowiady 2009) i karabin, z którego jakieś florystyczne motywy wyrastają. Liczy się pomysł. Ma być śmiesznie.
Ale, ale... ja nie o tym chciałam tylko o drugim dniu mojego pobytu. Przypadała wtedy Międzynarodowa Noc Muzeów i noc była na Zamku w Olsztynie. Mimo deszczu i początkowo koszmarnej muzyki jakiejś kapeli szarpidrutów i szarpinerwów (pod koniec publiczność krzyczała, żeby już więcej nie grali i żeby już poszli!!!) noc była całkiem udana. Były fajne warsztaty rękodzielnicze. Można było ulepić sobie naczynie z gliny, wydrukować ornament na tkaninie za pomocą farby drukarskiej i takiej matrycy ze wzorem.
A tak wyglądała jedna z matryc do drukowania motywu - była zrobiona z metalowych gwoździków wbijanych w drewno tak, aby tworzyły wzór. Druga matryca była chyba drzeworytem.
I praca przy "drukowaniu" szla pelną parą, kolejka przesuwala się bardzo szybko:
Zakasawszy rękawy zabralam się do roboty:
I wydrukowalam sobie obydwa motywy:
Były też warsztaty literackie. Losowało się numer, dostawało wiersz w rozsypce i trzeba było ułożyć oryginał. Czas nieograniczony. Prawie się pokłóciłyśmy o kształt wiersza z koleżanką, ale zabawa była niezła. Niestety, poetki z nas marne, nawet ODtwórczość poszła nam tak 50:50;)
Na dziedzińcu powstawał też kolaż imienny - na rysunku zamku olsztyńskiego każdy mógł nakleić/napisać swoje imię/ksywkę/podpis. Tylko ten deszcz sprawiał, że klej wcale nie chciał spełniać swojego zadania. Kolaż wyglądał tak:
Można było też przywdziać historyczne stroje i uwiecznić się na fotce w ramie do obrazu. Ale nie mam zbyt dobrych zdjęć.
Byla też projekcja filmu, ale od tego, co zobaczyłam po wejściu do sali projekcyjnej zrobiło mi się niedobrze i musiałam wyjść. Nie przemawia do mnie "sztuka", która pokazuje obcinanie gumowego penisa, z którego potem krew kapie kropelka po kropelce do metalowego naczynia medycznego (takiego w kształcie nerki). Obrzydliwe to było! W ogóle jeśli chodzi o sztukę współczesną to jej nie rozumiem a już chyba największą awersję mam do Zachęty (i tej warszawskiej i Zachęty-Olsztyn).
Ale weszłam sobie na wieżę zamku, poszukałam jak wszyscy swojego domu - trochę to trwało bo widoczność była kiepska i do Warszawy daleko ;D - i jakoś ten niesmak po tym filmie mi przeszedł. To nie jest sztuka. Mogę się nie znać, ale nie jest i kropka.
Olsztyn z zamkowej wieży prezentuje się bardzo ładnie... nawet w deszczu i mimo posiadania jedynie cyfrowej małpki:
Na koniec był pokaz Teatru Tancerzy Ognia Salamandra. Warto było przeczekać tę kapelę beztalentnych meneli! Taniec ognia był bardzo udany mimo niedopracowanych kroków i tego, że niektóre tańczące niepewnie stały na nogach. Ale może też przyczyną był deszcz i śliskie "kocie łby" na zamku.