środa, 31 marca 2010

Pisanki malowanki

Nastał sezon taki, że dużo jajek. Wysyp prawdziwy ;)
Też zabrałam się za malowanie pisanek. Tylko że ja strasznie nie mam serca do takich sezonowych prac - bombek bożonarodzeniowych nie lubię robić, pisanek też nie. Ale jak na jednym wspólnym posiedzeniu wszystkie malowałyśmy jajka to wszystkie. A jak zaczęłam to kończę zawsze. I tak ito rezultat malowania.

Najpierw wszystkie stały elegancko na baczność na podstawkach dopasowanych wzorem do wzoru na pisance.

Potem coś poszło nie tak... Trzeba było ratować jajka i padło na doklejanie wstążek - z braku innych kolorów są właśnie takie...

I powstaly jeszcze dwie małe pisanki do powieszenia...

Moja ulubiona - dobrze się prezentuje zarówno na nóżce, jak i z 'kukardką" ;)

Życzę Wam ładniejszych pisanek niż moje, z większą weną i polotem malowanych oraz WESOŁYCH ŚWIĄT :))


środa, 10 marca 2010

M&M w Chinach czyli jak to widzą Marty

Moja koleżanka Marta z tego oto bloga mieszkała czas jakiś i pracowała jako tłumacz w Pekinie. Poniżej przytaczam jej opis, jakiego rodzaju szok kulturowy może spotkać człowieka z Europy w Chinach. Przerażająca w tym mailu nie jest jego treść (bo widziałam na własne oczy i czułam wszelkimi innymi zmysłami te wszystkie "szoki"). Przerażające jest to, że czuję, jakbym to ja napisała ten tekst! WSZYSTKIE spostrzeżenia mam dokładnie identyczne. Nie zmieniłabym nic. Nawet imię mamy takie samo, więc również podpis pozostaje aktualny ;)
Trzeba Wam też wiedzieć, że Marta w niejednym miejscu na ziemi przebywała dlużej lub krócej i ten Chiński szok nie jest spowodowany ignorancją. Chińczycy na serio są dziwni przy pierwszym "zderzeniu".
Przeczytajcie, proszę! Tekst jest ciekawy i dobrze napisany. Przeżyliście długaśny wpis o załatwianiu wizy, przeżyjecie i ten :D Moje spostrzeżenia dopisałam kursywą.


********
Kochani,
(...)
Jeśli jecie, odłóżcie przeczytanie tego maila na później. Dobrze Wam radze.

Ostatnio trafiłam na artykuł w The Times o Pekinie, który zaczynał się tak: "Czy to dziecko naprawdę sika na ulicy?" Otóż, moi Drodzy, tak, sika naprawdę. Dzieci do ok. lat 6 bez skrepowania kucają na chodniku (nie w krzakach, skąd!) i robią swoje, z czymś "grubszym" włącznie. Papieru nie używają. A żeby było wygodniej, dzieci chodzą w spodenkach z dziura na pupie, dokładnie miedzy pośladkami, żeby można było interes raz-dwa załatwić. No sami przyznajcie jakie to praktyczne. Nawet w zimie tak jest, przy mrozie -14 C.

Chińczycy plują niczym lamy. Akt splunięcia poprzedzony jest kilkusekundowym przeraźliwym charczeniem, co by cala flegmę skrupulatnie z gardła i jego zakamarków wydobyć. Czasami przejść nie można, bo chodnik cały zapluty. Plują dzieci, kobiety i starcy, bez wyjątku i bez wyboru. Plują wszędzie, na ulicach i w parkach, taksówkarze w czasie jazdy otwierają drzwi lub okno i plują, kierowcy autobusów plują, sklepikarze plują przed swoimi sklepami, pracownicy rożnych urzędów wychodzą przed swoje szanowne instytucje, i tez plują. OHYDA. Bekają również bezwstydnie, zwłaszcza taksówkarze. I zawsze odbija im się czosnkiem, którego w Chinach spożywa się tony i który dodaje się dosłownie do wszystkiego. Jedzie sobie cywilizowany człowiek taksówką, a tu nagle bek! a potem chark! a potem tfu! Wszystkiego się może odechcieć.
Idziemy sobie z koleżanką ulicami Xi'anu. Dookoła miła dzielnica, nie żadna patologia czy kryminał. Przed nami garstka ludzi. Za nami dwie młode kobiety. Nagle słyszymy głośne "beeeeeek!" Ale takie w rodzaju jak chłopcy na podwórku bekali na zasadzie, kto dłużej i bardziej soczyście beknie. Spojrzałyśmy na siebie ze znakami zapytania w oczach... Rozglądamy się. Odwracamy się z pewną jednak nieskrywaną dezaprobatą w spojrzeniu naszym. Okazuje się, że to jedna z tych młodych kobiet wydała z siebie takie wzorcowe beknęcie. Zawstydziła się. SKĄD! Gdzie tam! Roześmiały się obydwie i minęły nas chichocząc, że pewnie jakies glupie kretynki jesteśmy. Nietutejsze.

Z jeszcze bardziej obrzydliwych rzeczy - z drugiej strony tez czesto wypuszczaja gazy. Idę sobie ulicą, a tu facet przede mna pierd! Jest to niestety bardzo czeste, zalamac sie mozna. W charczeniu oraz gazach przoduje jedna z naszych dwoch sekretarek - skad inad bardzo mila osoba. Widocznie biedaczka ma jakies problemy z ukladem trawiennym, ale dzieje sie to naszym kosztem. Moj szef Krzysiek, normalnie bardzo spokojny, kiedys wreszcie nie wytrzymal i wrzasnal: "No kurwa, znowu sie spierdziala, ja nie moge!!!!" :) Dobrze, ze nikt nas nie rozumie. Najsmieszniejsze jest to, ze oni w tym sikaniu na chodniku, pluciu, bekaniu i wypuszczaniu gazow nie widza nic zlego. Kazdemu moze sie zdarzyc (no, moze nie sikanie na ulicy i plucie), ale wtedy mowi sie przepraszam. Tak mama gadali.

Skoro wspomnialam juz o taksowkarzach, nie moge zapomniec o ich kolejnej ciekawej cesze - nie znaja Pekinu, gdyz wiekosc przyjechala z innych prowincji i w stolicy Chin sa krocej ode mnie. W 80% przypadkow nie maja zielonego pojecia, jak jechac, i musze ich pilotowac. Po drugie, nie potrafia czytac mapy; a po trzecie - co jest juz lekka przesada - czesto sa analfabetami, badz nie znaja mandarynskiego. No i wez tu gdzies dojedz na czas.
Próbujemy złapać taksówkę w Szanghaju: pierwsza (zatrzymała się dobrowolnie dopiero po 10 min skakania i machania na ulicy!) - taksówkarz nie wie, gdzie to jest ten hostel nasz. Nie wie, gdzie to ta Pudong Av. Trudno. Druga (zatrzymana z równie wielkim wysiłkiem na zasadzie "jak stanie ,to się ładujemy do środka, a potem będzie dyskusja, gdzie jedziemy") - taksówkarz nie umie przeczytać chińskich znaczków. Nie wie, gdzie to jest. Pyta panią przechodzącą obok samochodu. Gadają, gadają. Ona po angielsku z nami. Oni po chińsku między sobą. W końcu ruszamy i nawet nas nie skosił na milion RMB i dowiózł na miejsce. Ale do zaułka przed hostelem już nie, tylko do rogu głównej ulicy.

W metrze horror. Pociagi podjezdzaja rano doslownie co minute, ale co z tego, skoro Chinczycy jeszcze nie zrozumieli, ze najpierw trzeba dac wysiasc tym, co sa w srodku, a dopiero potem samemu wchodzic. Pchanie, deptanie, wrzaski, krzyki, a nawet rekoczyny sa na porzadku dziennym. Drzwi otwieraja sie na bardzo krotko, wiec trzeba byc sprytnym - i miec dobry refleks. Na poczatku kulturalnie wszystkich przepuszczalam, robilam miejsce, przesuwalam sie... teraz nie mam najmniejszych skrupulow. Stoje jak slup w przejsciu i nawet nie drgne, gdy ze wszystkich stron rzucaja sie na mnie ludzie. Schamialam, jednym slowem, ale inaczej wciaz bym czekala na stacji metra i nigdy nie dojechalabym do pracy.
Potwierdzam - pchają się wszędzie! Muszą pierwsi wsadzić łeb w najmniej ciekawą witrynkę wystawy. Muszą pierwsi wejść do świątyni. Nie ma zmiłuj! W Pałacu Zimowym w Zakazanym Mieście dostałam tyle kuksańców chińskimi łokciami jak nigdy w życiu na najbardziej zatłoczonym koncercie ;) Raz tylko jakieś małe skośne oczęta spojrzały na mnie zdziwione, jak się "odkuksańcowałam", bo też chciałam zobaczyć i postanowiłam spróbować przepychać się na modłę chińską ;)

Higiena osobista na poziomie kultury osobistej. Wiele mieszkan nie ma lazienek, dlatego w Pekinie jest ponad 5.000 toalet publicznych. 99% z nich nie nadaje sie do opisania, cofnełoby sie Wam wszystko, co zjedliscie od rana. Smrod, brud i rzedy dziur w podlodze. Bez wody. 1% jest w miare cywilizowany, "na Malysza", ale czysto przynajmniej. W zwiazku z brakiem lazienek w domach, Chinczycy niestety niezbyt ladnie pachna, co ma szczegolne znaczenie w srodkach komunikacji miejskiej, zwlaszcza teraz, latem. Dlatego czesto wole wstac troche wczesniej i przejsc sie te 35 minut do pracy niz byc zgniatana, deptana, atakowana gazami roznymi oraz zapachami dalekimi od Chanel numer piec.
Jeśli ktoś słuchał (dzielnie, z przerażeniem w oczach i koniecznie o pustym żołądku!!!) moich opowieści o toaletach w Tybecie i innych miejscach w Chinach, to wie, że Marta pisze prawdę. Za każdym razem, gdy szłam do toalety w hostelu w Lhasie brałam ze sobą ręcznik, którym obwiązywałam sobie nos i usta, żeby nie czuć tego smrodu i żeby nie zwrócić zjedzonego obiadu. "Spuszczanie wody w toalecie" w hostelu wyglądało tak, że obok kibelka stałą wielka balia z wodą, w niej pływal taki większy rondelek. Nabierało się nim wody i chlup do dziury w podłodze. Nie chcę myśleć o tym jak brudna była rączka tego rondelka i kto jej dotykał (!!!).
Poziom czystości toalet nie przeszedłby żadnej unijnej oceny. Nie mieści się to w żadnych standardach i klasyfikacjach. Dość wspomnieć, że ja przyzwyczajona do toalet "western style" czyli takich z muszlą, korzystałam z ulgą z takich typu "dziura w podłodze", bo tylko podeszwami butów dotykało się części toalety. I to jest wariant najbezpieczniejszy!!! Nie wybrzydzajcie, jak pojedziecie!

Nie zdziwcie się też, gdy po wejściu do publicznej toalety Waszym oczom ukaże się inna użytkowniczka tejże. Chińczycy mają chyba inne pojęcie wstydu i prywatności/intymności. Nie zawsze zamykają za sobą drzwi toalety... Ale ich tam jest tyle milionów, że jakoś musieli sobie tę "prywatność" zmodyfikować, zmniejszyć.

Poziom wyksztalcenia i wiedzy ogolnej - tylko ciut lepszy od higieny. Wiekszosc adresatow tego maila jest za mloda, aby pamietac czasy komunizmu w Polsce, ale musicie wysilic wyobraznie. Pranie mozgow. Partia jest najlepsza. Chiny to najwspanialnszy kraj. Wszystko u nas jest cudowne, zgnily Zachod!!! Nie mamy wiz do zadnego kraju, bo nie chcemy, kto by chcial wyjezdzac. Po co. Tam nie ma ryzu. Zabic wszystkich w Tybecie, to buntownicy. Tylko dzieki Chinom Tybet jeszcze sie trzyma, tak to by z glodu wymarli. Dalajlama to oszust, lepiej, zeby nie zyl. No co ty, wierzysz w to, co pokazuje CNN i BBC??! Przeciez to manipulacja!!!! Tak, rzad zablokowal wiele stron internetowych, ale to dla naszego dobra przeciez. Zebysmy nie czytali wymyslow Zachodu. W Tybecie zginely tylko 2 osoby, buntownicy, nie wiecej. No i dobrze, ze opozycje aresztowali, co beda bluznic przeciw partii.
"Partyjne pranie mózgu"... cóż... Facebook zablokowany. Blogspot również nie działa. A słowa naszej przewodniczki z Pekinu wiele wyjaśniają:
Phoebie (czyt. Fibi - jak ta z "Przyjaciół") na nasze pytanie o formę pochówku jaka jest preferowana w Chinach - czy się grzebie ludzi w trumnach czy też pali zwłoki i do urny (akurat byłyśmy w grobowcach Mingów)? - odpowiedziała: "Generalnie to się ludzi pali. Oprócz ważnych osobistości. Jak na przykład przewodniczący Mao, który był największym przywódcą naszego narodu!" Mówiła to dziewczyna w wieku lat dwudziestu kilku... Wszystko zgodne z linią władzy. Zachód to zło i zgnilizna moralna. Władzy należy się szacunek.

(...)
Rece mi opadaja. Nie mam znajomych Chinczykow i nie chce miec. Nawet ci wyksztalceni nie przyznaja, ze cos jest nie tak. Wiwat Chiny.

Marta

Kolczyki dla Mirabelki

Jakiś czas temu zrobiłam takie oto kolczyki -> klik! Spodobały się one bardzo Mirabelce. Uknułyśmy więc wspólny plan działania - ona daje stempelki (ma ich całą kolekcję:)); ja zapewniam masę modelarską. I działamy!
Rezultatem współpracy są te oto kolczyki w dwóch wariantach kolorystycznych. Mirabelka wybrała czarno-złote. Fioletowe zostały chwilowo u mnie w domu. Powstaną z tym motywem jeszcze jakieś inne drobiazgi, bo dostałam ten stempel w prezencie. DZIĘKI!

Wersja czarno-złota

Wersja fioletowo-srebrna

A tutaj nie zamówione przez nikogo kolczyki i wisiorek w wersji mix - czyli fiolet i złoto tzw. "na bogato" ;) Kształt stempla całkiem fajny.


Nawet znośnie wygląda złoto w takim zestawieniu z fioletem. Nie jestem fanką złotego koloru (a ten jeszcze tak błyszczy od flesza aparatu!), ale ten jestem w stanie zaakceptować. Skojarzyło mi się z kolorami pokoju, lampy i komody do pokoju mojej koleżanki, który to "projekt" robiłyśmy (ja tylko komodę i lampę!) w tamtym roku... bardzo długo, ale z dobrym efektem!

Pomyśleć, że tak prostymi sposobami można uzyskać całkiem ciekawy efekt, który jest na dodatek lekki, więc można nosić bez obawy naderwania sobie ucha ;)

piątek, 5 marca 2010

Zima powróciła

I w związku z tym, że nastąpił gwałtowny powrót zimy, właśnie wtedy, gdy już wszyscy mieli (naiwnie!) nadzieję, że poszła sobie na dobre, prezentuję Wam moje mitenki. Pamiętacie, jak kiedyś pisałam o blogu Ani? To na jej blogu właśnie po raz pierwszy znalazłam zdjęcie mitenek, które Ania robi na drutach.
Zrobiłam swoje własne. Daaaaaaaaaawno, oj bardzo daaaaawno nie robiłam na drutach. A na 5 drutach na raz to chyba nigdy. Dlatego rezultat jaki jest - każdy widzi. Mitenki bez kciuka wyglądały na moich dłoniach, jakbym miała gips na obydwu nadgarstkach. (Poniżej widoczne na dłoniach mojego Matczyska.)

Kokardy mogą się komuś nie podobać, ale bez nich to już był nie tylko gips, ale beton i w ogóle porażka. No i pasują do broszki, którą sobie przy okazji wydziergałam na drutach :)

Trzeba było coś z tym ich marnym wyglądem zrobić, jakoś je przerobić... Moja koleżanka, dużo bardziej wykwalifikowana w dzierganiu na drutach dorobiła mi w jakieś 30 min kominki na kciuki. (Poniższe zdjęcie zrobiłam sama, niestety, więc jest tylko jedna dłoń ubrana ;))

I teraz mitenki wyglądają lepiej.

Ich największą wadą jest... kolor. Strasznie mi się on nie podoba! Bo wiadomo, jaki jest jedynie słuszny kolor zgodny z linią i odcieniem tego bloga ;) Ale na próbę miałam taki jeden kłębek ni to niebieski ni to turkusowy. JEŚLI powstaną kolejne mitenki to na pewno będą zielone! Bo ten "niebieski"... no co ja poradzę, że nie lubię...

środa, 3 marca 2010

Przerywam milczenie...

... bo zauważyłam, że od ostatniego wpisu minął ponad miesiąc.
Wirus ceramiki rozprzestrzenia się w środowisku w tempie zastraszającym. Postanowiłam go złapać i spróbować swoich sił w lepieniu. Na razie wyszło z tego kilka pokracznych przedmiotów w postaci...
  • kubka robionego na pierwszych zajęciach
  • pudełka, bo "musisz wiedzieć, jak inaczej zrobić coś niż kubek. Jak zrobić coś w kwadracie lub prostokącie."
A do środka puzderka nakapało szkliwo z czyjejś pracy i mam teraz żółtko wśród zieleni (a na żółtku... białko ;))

  • całej bandy kolczyków i wisiorków, bo po to tam chodzę. Kolejne produkcje biżuteryjne będą lepsze. Wiem, że te nie są arcydziełami :)
  • wisiorków maści wszelakiej. Też pojawią się kiedyś lepsze.
Gdyby nie dziurka na zawieszkę, zrobiłabym z tego spinkę do włosów... Ale nie mam tej klamry do zapinania... Może kiedyś takową zamówię w końcu...


A jak nie mam gliny w domu to robię w masie modelarskiej podobne do tych, ale z innymi wzorami - wypalać nie trzeba, szybko schnie, malować się daje i szkliwić nie trzeba. Słowem, dla kogoś tak niecierpliwego rezultatów działania, masa modelarska rulezzzzz! ;D Pokażę, jak już zamawiająca odbierze. Ona ma pierwszeństwo, bo jestem ciekawa reakcji "na żywo" ;) Żeby tylko nie padła z wrażenia, że brzydkie!!!