Lhasa, stolica Tybetańskiego Regionu Autonomicznego.

Tak wyglądał nasz krótki przelot z Chengdu do Lhasy - poprzedzony był przejściem przez kontrolę na lotnisku w Chengdu. Cóż... prześwietlali nam nie tylko plecaki, kurtkę, ale również buty. Jakieś to takie śmieszne jest, bo co ja w tych butach schowam? Przecież te ulotki "wolny Tybet" to i tak miałam w bagażu głównym ;P Potem jeszcze były turbulencje, jakich w życiu nie pamiętam, nawet na dłuższych trasach...



Osobliwości Tybetu:
- słynna herbatka z masłem z mleka jaka faktycznie istnieje. Nie jest to mit! Przykro mi, nie mogłam się zmusić do jej wypicia. No nie mogłam i już. Nie wiem, zatem, jak smakuje.
- generalnie jakowe wszystko co tylko możliwe (bo słodycze też pachniały masłem jaka, i świątynne świece też były z masła jaka, i ludzie też tym masłem pachnieli) i samo mięso jaka, które trochę śmierdzi i jest twardawe 'pod zębem', ale daje się zjeść.
- słynna herbatka z masłem z mleka jaka faktycznie istnieje. Nie jest to mit! Przykro mi, nie mogłam się zmusić do jej wypicia. No nie mogłam i już. Nie wiem, zatem, jak smakuje.
- generalnie jakowe wszystko co tylko możliwe (bo słodycze też pachniały masłem jaka, i świątynne świece też były z masła jaka, i ludzie też tym masłem pachnieli) i samo mięso jaka, które trochę śmierdzi i jest twardawe 'pod zębem', ale daje się zjeść.


*) to jedyne określenie przychodzi mi do głowy, ponieważ nie wiem, jak nazywa się taki rodzaj modlitewnego rytuału.



Tybetańskie słodycze uratowały nam życie. Rzuciłyśmy się na nie (na początku naszego trzeciego i ostatniego tygodnia pobytu w Chinach) jak wygłodniałe lwiątka. W sklepie pani pozwoliła próbować cukierka KAŻDEGO rodzaju. Ale mieli z nas ubaw! Kupiłyśmy całą torbę. A przed wyjazdem poszłyśmy po drugą. Zanim dotarłyśmy do Pekinu (skąd miałyśmy samolot do Europy) zostało nam kilka cukierków ;)
- brud i syf (niestety) i niedziałające toalety w hostelu. Najfajniejsza była ta, której "spłuczka" była rondelkiem do nabierania wody z cebrzyka. :D I jeszcze ta, której przegródki sięgały nam do pasa. "Intymnie". ;)
- wysokość - choroba wysokościowa (nudności, ból głowy, zawroty głowy) mnie nie dopadła nawet w Szigatse, ale jak wchodziłam do Pałacu Potala to me biedne serce mało się z piersi nie wyrwało ;D
- wszechobecne chińskie flagi - najsmutniejsza jest ta powiewająca na czerwonej części Pałacu Potala, bo ten pałac (jako dawną siedzibę dalaj lamy) Tybetańczycy traktują jak świętość.
- podróż pociągiem baaaaardzo długo i dość wolno, ale fajnie, bo można oglądać zwierzątka przez okno i widoki były piękne, a mróz był... za szybą ;)
- ileż ci Tybetańczycy mają różnych pierdół do sprzedania!!! Maski, biżuteria, kamienie, naczynia, skóry, przedmioty związane z buddyzmem (posążki buddy included). No wszystko! Ale nie wszystko jest do sprzedania dla każdego. Zainteresowały nas szmaciane torby w kolorze brąz/musztarda/żółty. Okazało się, że są dla mnichów. Pani nie chciała nam ich sprzedać. To chyba dobrze...?

W drodze z Szigatse do Lhasy





5 komentarzy:
Już na pw pisałam, że nawet jeśli nie można powiedzieć "oh jak tam było pieknie i komfortowo, chcciałabym tam jeździć co rok" to z całą pewnością była to wyprawa, o której bedziesz opowiadała wnukom i prawnukom, a one bedą słuchały z otwartymi buziami.
Dziękuje za wspaniałą relację i podzielenie się pięknymi widokami.
heh.. zazdraszczam takiej podróży ;)
dzięki za fajną relację! tak się właśnie zastanawiałam, czemu się GoBell nie pokazuje na forum :>
kejti
Podróż faktycznie była fajna, ale nie taka lekka, łatwa i przyjemna jak plażowanie w Hiszpanii ;)))
Pojawię się na forum niedługo. Muszę ogarnąć pranie i powrót do strefy czasowej :)
Ależ zazdroszczę....
dzięki za relację . To trochę pobyłam w Tybecie razem z Tobą.... wirtualnie, oczywiście.
Dobrze,że już wróciłaś! bajka
Prześlij komentarz